Jak uratować pszczoły przed wymieraniem?  Naukowcy szukają rozwiązań na dręcz pszczeli

Pszczoła na kwiatku

„Kiedy wyginie pszczoła, rodzajowi ludzkiemu zostaną już tylko cztery lata” –  cytat przypisywany jest Albertowi Eisteinowi, choć to nie jego słowa. Zdanie pojawiło się w broszurze Krajowego Związku Pszczelarzy Francuskich z pierwszej połowy lat 90. Już wtedy na świecie zaczęto obserwować niepokojący spadek liczebności pszczół. Ile w tym prawdy i czy rzeczywiście – w obliczu masowego wymierania pszczół – grozi nam katastrofa?

Pszczoła miodna została uznana za gatunek wymierający, a pomimo wielu badań nadal nie wiadomo, co jest przyczyną tego zjawiska. Co ciekawe, jak podaje portalpszczelarski.pl, np. w 2020 roku w Polsce zanotowano wzrost liczby pszczół do poziomu 1,6 mln rodzin. Nie przekłada się to jednak na zbiory miodu, którego z roku na rok jest coraz mniej.

Pracować i jeść

Mówi się: pracowity jak pszczoła – i nie ma w tym przesady. Głównym zadaniem tych zwierząt jest zapylanie roślin, tych uprawianych przez człowieka i tych dziko rosnących. Ktoś musi przenieść pyłek z pylników na znamię słupka. U niektórych roślin robi to wiatr, u innych zwierzęta. Gdy nie zostaną zapylone, wydadzą znikomą liczbę owoców i nasion. Nawet rośliny samopylne potrzebują owadów – tzw. zapylenie krzyżowe (z innych roślin tego samego gatunku) pozwala w ich przypadku na wyższe plony, o lepszej jakości, i na wydanie nasion o większej wartości użytkowej.

Zapylenia w procesie rozmnażania potrzebuje do 90 proc. dziko rosnących roślin i do 75 proc. – uprawnych. Jak oszacowali naukowcy, jedna trzecia spożywanej przez ludzi żywności powstaje dzięki pszczołom. I jak można się domyślić, nie jest to tylko miód. Greenpeace policzył nawet, ile jest warta praca tych zapylaczy. To 265 mld euro rocznie w skali świata (dane z 2013 roku; kwota ta została wyznaczona na podstawie wartości zbiorów zależnych od procesu zapylania), a 4,5 mld zł w samej tylko Polsce (dane z 2015 roku).

Dlaczego pszczoły tyle pracują? Bo muszą wyżywić siebie i swoją rodzinę. Ich pokarmem są nektar i pyłek, z których wytwarzają w ulu miód i wosk. Pszczela rodzina ma ściśle określoną strukturę, na czele której stoi królowa-matka, a poniżej tysiące posłusznych wydzielanym przez nią sygnałom feromonowym robotnic. Na wiosnę w ulu pojawiają się trutnie, osobniki męskie. Małe owady mają duże potrzeby żywieniowe, dlatego pszczoły zbieraczki mają co robić. Potrafią przelecieć kilka kilometrów i co ciekawe – zbierają pyłek i wosk z jednego gatunku kwiatów (dlatego potem mamy miód lipowy czy rzepakowy).

W Polsce jest 470 gatunków pszczół, z czego prawie połowa jest zagrożona wyginięciem. Najbardziej znanym gatunkiem jest pszczoła miodna, hodowana w pasiekach i dziko żyjąca w lasach. Pszczoły to nie jedyne owady zapylające – do tej grupy możemy  też zaliczyć trzmiele, motyle czy chrząszcze.

Wylatują i nie wracają

W latach 70. ubiegłego wieku pszczelarze zaobserwowali, że populacja tych zwierząt zaczyna maleć, a one same – częściej chorować. Szacuje się, że średnia śmiertelność tych owadów w Europie wyniosła 20-60 proc. Pszczoły traciły zdolność uczenia się i nawigacji (normalnie zbieraczka potrafi przekazać innym członkom rodziny, gdzie rosną rośliny, z których pobrała pyłek i nektar). Opisano nawet zjawisko nazwane zespołem masowego ginięcia pszczół (Colony Collapse Disorder). Polega ono na tym, że – zazwyczaj nocą – pszczoły masowo opuszczają ul, by do niego już nie wrócić. Nie wiadomo, co jest przyczyną CCD ani jak mu zapobiegać. Wśród najbardziej prawdopodobnych powodów występowania CCD wymienia się choroby wirusowe, pasożytnicze roztocza, grzyby, stosowane w rolnictwie środki ochrony roślin czy brak higieny.

Co wpływa na wymieranie i pogorszenie stanu zdrowia pszczół? Zespół czynników, wśród których wymienić należy choroby i pasożyty, stosowanie chemicznych substancji w rolnictwie, praktyki rolnictwa przemysłowego oraz zmiany klimatyczne.

Zatrute pszczoły

Współczesne rolnictwo opiera się na stosowaniu rozmaitych środków ochrony roślin, które mają dostarczać substancji odżywczych, chronić przed chorobami oraz szkodnikami i eliminować chwasty. Środki owadobójcze działają jak miecz obosieczny, zabijając zarówno szkodliwe dla roślin owady, jak i niezbędne dla ich rozwoju zapylacze. Greenpeace w raporcie „Spadek populacji pszczół” pisze, że środki owadobójcze powodują u tych owadów zmiany fizjologiczne, zakłócają wzorce zachowania pszczół zbieraczek (np. zdolność nawigacji, odnajdywania drogi do ula), zakłócają procesy odżywiania (zniechęcają do spożywania spryskanych pestycydami roślin, upośledzają węch); wpływają też na procesy uczenia się (np. utrata pamięci węchowo-smakowej, rozpoznawanie kwiatów). Jak podkreśla Greenpeace, potencjalne szkody wywołane stosowaniem pestycydów są większe niż korzyści.

Najbardziej szkodliwe dla pszczół są pestycydy z grupy neonikotynoidów, które wnikają do organizmu rośliny i rozprowadzane są wewnątrz niej – są więc także w pyłku i nektarze. Toksyczne dla pszczół są nawet małe ich dawki. W 2018 roku Unia Europejska niemal całkowicie zakazała stosowania neonikotynoidów.

Rolnictwo przemysłowe samo w sobie przyczynia się do zmniejszenia populacji wielu zwierząt, w tym także pszczół. Dotychczas dzikie tereny zabierane są pod uprawy (monokultury). Zwierzęta tracą swoje siedliska i miejsca żerowania. Brak różnorodności, ekspansja monokultur – to wszystko ma wpływ na liczebność wielu gatunków. Znikają – przeznaczane pod uprawy – miedze, żywopłoty, łąki, nieużywane pola, przez co pszczoły czasem nie są w stanie zebrać odpowiedniej ilości pokarmu.

Ratunkiem jest tu rolnictwo ekologiczne, które dzięki stosowaniu bioróżnorodności, zróżnicowaniu siedlisk i eliminacji chemicznych ośrodków ochrony roślin ma dobry wpływ na życie owadów zapylających.

Zmiany klimatyczne, które mają negatywny wpływ na wiele gatunków zwierząt, dotykają także pszczół. Mogą powodować np. „przesunięcie pór roku”, które sprawi, że kwitnienie roślin może przestać być zbieżne z wiosennym rozwojem pszczelich rodzin.

Jakby zagrożeń tworzonych przez człowieka było mało – populacja pszczół dziesiątkowana jest też przez choroby i pasożyty. Większość z nich to gatunki inwazyjne, których pszczoły nie są w stanie pokonać w drodze naturalnej adaptacji. Największym szkodnikiem jest tu dręcz pszczeli o łacińskiej nazwie Varroa destructor. Ten pochodzący z Azji pajęczak rozprzestrzenił się już niemal na całym świecie. Jest wielkości łebka od szpilki i szybko rozprzestrzenia się między pasiekami i ulami, wywołując chorobę zwaną warrozą, która doprowadza do osłabienia i śmierci pszczół. Dodatkowo może infekować je chorobami zakaźnymi.

Innym groźnym pasożytem jest Nosema ceranae, jednokomórkowiec atakujący układ pokarmowy pszczoły. Wywołuje zakaźną chorobę zwaną nosemozą, której skutkiem jest niedożywienie i osłabienie owadów, a w konsekwencji śmierć.

Zadręczyć dręcza

Problem z pszczelimi pasożytami polega na tym, że środki, które mogłyby być skuteczne, nie mogą być stosowane ze względu na to, że zanieczyszczają miód i wosk. Cały czas trwają poszukiwania sposobu, by zabezpieczyć pszczoły przed pasożytami i w razie pojawienia się dręczy w ulu – szybkiej i bezpiecznej reakcji.

Naukowcy Łukasiewicz – Poznańskiego Instytutu Technologicznego połączyli siły z Wielkopolskim Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego w Poznaniu i pracują nad urządzeniem, które pomoże pszczelarzom skutecznie walczyć z dręczem pszczelim. Opracowali system nadzoru ula pszczelego z elementami służącymi do likwidacji warrozy. Urządzenie obserwuje zachowanie i pracę pszczół w ulu, alarmując, jeśli pojawią się choroby. Poprzez zastosowanie układu zwalczania warrozy wewnątrz ula można ograniczyć jej występowanie w pszczelej rodzinie.

Urządzenie pozwala też na określenie temperatury, jaka ma panować w ulu, jego wentylację, a także pomiar temperatury, poziomu wilgotności i dwutlenku węgla, dzięki czemu będzie można stwierdzić, czy u pszczół występuje nastrój rojowy.

Pszczelarz będzie więc wiedział cały czas, co się dzieje w ulu. Otrzyma również wsparcie teoretyczne w postaci instrukcji – metodyki działań.

Siejmy łąki

Nie trzeba być naukowcem, by pomagać owadom zapylającym. Wystarczy na przykład ograniczyć częstotliwość koszenia trawnika (przyniesie to także inne korzyści środowisku – np. retencję wody), a w ogrodzie posadzić rośliny pyłko- i nektarodajne (np. krokus, tulipan, tamaryszek, agrest, berberys, malina, lipa, głóg, klon, wiśnia, róża, rokitnik). Wiele z tych roślin świetnie sprawdzi się w donicach, więc nie trzeba mieć ogrodu. W sklepach ogrodniczych można dostać specjalne kompozycje nasion dla zapylaczy – do tworzenia łąk kwietnych. A dla zwolenników guerilla gardening – bomby nasienne, które można rzucić na nieużytki czy zaniedbane miejsca, by kiedyś wybuchły kwiatami.

Inną metodą jest też powieszenie domku dla zapylaczy. Można go kupić w wielu sklepach albo zrobić samemu.

A najważniejsze – to inaczej spojrzeć na pszczołę. Nie przez pryzmat potencjalnego użądlenia, ale z wdzięcznością za pracę, jaką wykonuje.